czwartek, 22 listopada 2012


Dzień 11. Temat: Temat? A musi jakiś być?

W życiu każdego przychodzi taki czas, kiedy to poznaje rzeczy, które widział na co dzień. Kiedy więcej widzimy niż dotychczas. Kiedy więcej czujemy. Kiedy dostrzegamy więcej. Kiedy jesteśmy w stanie dostrzec swoje błędy, żałujemy za nie. To chyba naturalne.
Mam czas, kiedy dostrzegam tych błędów więcej niż zwykle. Nawet z tego jednego dnia. To co zwykle wydaje mi się rzeczą normalną, to, z czego czasem jestem dumna teraz jest dla mnie poniżeniem. To, z czego zwykle się śmieje teraz jest dla mnie obelgą, którą ciężko mi przełknąć. Dlaczego cisnęli po mnie przy całej mojej klasie? Przecież tak nie musiało być. Zrobili ze mnie debila. Nie przeszkadza mi to, kiedy jesteśmy sami we trójkę, bo wiem, że to tylko żarty, ale teraz mi smutno. Bo właśnie dostrzegłam, że ja nie mam przyjaciół. Nawet kolegów i koleżanek. Mam znajomych, ludzi na których mam wyjebane i osoby dla których niepotrzebnie robię za dużo. Nie zasłużyli na to, nie po dzisiejszym, nie po tych wielu.
Jestem zła na siebie. Ale byłam głupia. Ciężko jest być altruistką.
Nie jestem altruistką, pożałowałam temu panu rano 2 złotych.
Mam taki mętlik w głowie.
Z Moniką też nic nie zrobię. Spodobały jej się pewne substancje. Jak mogę jej pomóc, skoro nie potrafię pomóc sama sobie?
Coraz częściej myślę o samobójstwie, o ponownym krzywdzeniu siebie. Jedyne co mnie jeszcze powstrzymuje to miłość do matki. Nie przeżyła by tego.  

poniedziałek, 19 listopada 2012


8 Dzień wyzwania. Temat: Co się właściwie dzieje?

Pełnię różne role w moim życiu. Członka rodziny – kocham moją mamę, siostrę i ojczyma. Kocham brata, który mnie nie chce znać, kocham ojca z którym od kilkunastu lat nie mam kontaktu i mieć nie chcę. Kocham mojego dziadka, który nie raz bawił się ze mną i jest naprawdę super, pomimo tego, że kiedyś był alkoholikiem i bardzo skrzywdził rodzinę. Kocham moją babcię, która oszukała nas na kilka tysięcy złotych, a potem wyrzuciła z domu jak świnkę która już nie sra pieniędzmi. Kocham mojego psychicznie chorego wujka, gdy byłam mała pozwalał mi na sobie robić fikołki, nawet jak już nie byłam taka malutka. Kocham mojego drugiego wujka i jego żonę, oraz ich dzieci. Za to, że to taka przykozaczona rodzina z Irlandii, której podobno lepiej się powodzi.
Kolejną moją rolą jest rola przyjaciela. Kocham Łukasza, za to, że wytrzymał ze mną ponad rok. Co z tego, że w rocznicę jak się znamy olał mnie, a kiedy dziś powiedziałam mu parę rzeczy obraził się jak dziecko. Nie potrafi przyjąć do wiadomości, że coś jest nie po jego myśli, ale wybaczam mu to. Nawet jeśli czasem mnie denerwuje, a kiedy potrzebuję się zwierzyć jak prawdziwemu przyjacielowi, za którego go miałam on mnie olewa. Wybaczam mu to i nadal służę pomocą. Kocham Konrada. Nawet jeśli jest czasem dla mnie nie miły i mi dokucza. Zawsze staram się mu pomoc, czy nawet poratować zwykłą kanapką. Kocham Padlinę. Ona jest jedyną osobą, przy której mogę odpierdalać tak jak tylko chcę i nie wypomni mi tego, bo odpierdala razem ze mną. I pomimo że jestem na nią czasem cięta i nie miła dla niej, ona zawsze przygarnie mnie z powrotem. Kocham chłopaka Padliny. Jestem naprawdę szczęśliwa, że w końcu znalazł się ktoś, kto potrafi jej dać to prawdziwe szczęście, na które zawsze zasługiwała. Kocham Kamila, pomimo swojej przeszłości potrafił się choć trochę ogarnąć i zakumplować z chłopakiem Padliny. Oni to tacy przyjaciele na dobre i na złe jak ja i Padlina. I to jest zajebiste. Kocham Justynę. Ona mnie zawsze poratuje. Za tą dziewczyna mogę w ogień wejść. Jestem jej wdzięczna za naprawdę wiele i z radością wydrapałabym oczy pewnej kurwie, która jest na nią cięta. Ale i tak zostaje poczekać do mojej 20 i zrobię to na krótko przed moim samobójstwem. Kocham Karola. Pomimo tego, że jest trochę śmieszny, to dał radę mnie poratować, kiedy tego potrzebowałam. I wiem, że jeśli znów będę w potrzebie on to zrobi ponownie. I też oferuję mu swoją pomoc. Kocham Patrycję. Tylko jej mogę się wypłakać i tylko ona potrafi mnie pocieszyć, pomimo tego, że mieszka 500 km ode mnie. I nie odtrąciła od tak mojej miłości do niej, takiej bardziej niż przyjacielskiej. Po prostu powiedziała, że przyjdzie tylko na to odpowiedni moment. I wiem, że tak będzie. I jestem dla niej gotowa na wszystko. Kocham Chrona, Rukie, Saito, Hikaru, Yo, Groszka, Yumi, Yomi. Kocham ich wszystkich. Za to, że ze mną byli, kiedy nie było nikogo. I z radością odnowiłabym z nimi kontakt.
Pełnię rolę pracownika. Może nie pracownika, a ucznia. I kocham moją szkołę, każdą. To tam spędziłam mnóstwo świetnych chwil i tych krępujących, o których najchętniej bym zapomniała. Tam też poznałam niektórych ludzi, których kocham, tam ich codziennie widuję. Są też tacy, których nienawidzę i na których patrzeć nie mogę. Ale żyję z nimi i jest zajebiście. Mam tam swoje problemy i jakoś sobie z nimi radzę. Dogaduje czasem z klasą i nauczycielami, nawet jeśli jestem najbardziej posraną z osób. Chyba za to mnie lubię. Nie wiem.
Pełnię rolę obywatela. Może nie do końca to odczuwam. Płace na bilety autobusowe, nie dewastuje przystanków. Korzystam z biblioteki i w miarę terminowo oddaje książki. Czy można mnie zakwalifikować do roli obywatela? Nie wiem, ale uprawnia mnie to do chodzenia na koncerty i krzyczenia w tłumie.
I skoro mam tyle ludzi, których kocham i tyle miejsc, gdzie mogę bywać, to dlaczego nie mam nikogo, z kim mogę pogadać? Z kim mogłabym się spotkać choć by w tej chwili? Obok którego mogłabym usiąść w tej chwili i pozwolić, aby łzy spłynęły po moich policzkach. Źle szukam? A może po prostu coś ze mną nie tak?

środa, 14 listopada 2012

Uff

3 Dzień wyzwania. Temat: Już się rozpisałam.
Ale nie będę tutaj zamieszczać ściągi na ekonomię. No bez przesady. Poza tym całkiem udany dzień.

wtorek, 13 listopada 2012

Nieidealny poranek


2 Dzień wyzwania. Temat: Jaki idealny dzień być nie powinien, nie wspominając o poranku.
No właśnie, to drugi dzień wyzwania, a ja nie napisałam na czym to polega. Otóż. Na stronie produktywni.pl autor jakiś czas temu (ciężko napisać kiedy to robił, bowiem wszystkie tematy przeczytałam jednego wieczoru) podjął się pisania przez 30 dni 750 słów dziennie. Po tym eksperymencie stwierdził, że poprawił się jego tok myślowy, szybkość pisania, jakość. Ogólnie wszystko zrobiło się lepsze. A, że zawsze chciałam się czegoś podobnego podjąć, to pomyślałam: „Kurde, czemu nie?!”. I tak o to powstała seria tych postów. Ciekawe jak długo uda mi się to pociągnąć. Póki co ustaliłam sobie limit 325 słów. Nie jestem jeszcze na tyle piśmienna, aby podjąć się 750. No mniejsza.
Co do mojego dnia. Pisałam wczoraj, jaka to jestem pełna dobrych nadziei na dzisiejszy dzień. Może nie tak dosłownie, ale czytając między wierszami... Nawet byłam gotowa do spania trochę po 21 i naprawdę przed 22 się położyłam! Miałam nawet budzik na 6.
Ale cały plan w chuj strzelił, jeśli się tak brzydko mogę wyrazić.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale obudziłam się o 7:37. Nie jestem rannym ptaszkiem, co można wywnioskować z poprzednich zdań. Nie jestem osobą obowiązkową. Nie jestem rozgarnięta. Ale staram się to zmienić!
I można sobie wyobrazić moją minę, kiedy na pierwszej lekcji miałam pracownię, gdzie chciałam zabłysnąć szybkością mojego pisania, która jest 2x szybsza niż pisanie reszty osób z grupy. No ale to mogłam przecierpieć. Gorzej było, kiedy uświadomiłam sobie, że nie zdążę na drugą lekcje, gdzie to miałam sprawdzian z rosyjskiego, do którego przygotowywałam się sumiennie przez kilka godzin poprzedniego dnia. No kurwica mnie wzięła. Normalnie potrzebuję około godziny, aby się wyszykować, a tu nagle miałam na to 23 minuty, aby o 8 wyjść i zdążyć na autobus 8:10. Nie wiem jak to zrobiłam, ale chyba byłam naprawdę zdesperowana, skoro zdążyłam nawet umyć i wysuszyć włosy. Na przystanku zjawiłam się minutę przed planowanym przyjazdem. Naprawdę byłam z siebie dumna! I nagłe olśnienie: autobus był o 8, nie o 8:10. Miałam 10 minut spóźnienia. I po raz kolejny tego ranka się zdenerwowałam. Chyba powinnam być spokojniejsza, nauczyć się technik relaksacji i potrafić sobie wybaczać.
Ale kurde! Całe życie sobie wybaczałam mając wszystko w dupie, moje motto to „Na przypale albo wcale” a kiedy nagle chcę się ogarnąć, to świat mi na przekór! Nie świat. Ja.
Kiedy odsiedziałam swoje pół godziny do kolejnego autobusu zdołałam się zrelaksować. Pomogła mi w tym piosenka Dżemu. List do M. Nie miała absolutnie nic wspólnego z tą sytuacją, ale potrafiła zmienić mój tok myślenia.
I było dobrze, dopóki nie wsiadł kolega mojego byłego chłopaka, któremu niby mówię „cześć”, ale absolutnie nie mamy o czym gadać, oraz Były we własnej osobie. Od razu odwróciłam głowę w stronę szyby i tak jakby się chowałam. To wcale nie jest dziecinne. To jest do mnie typowe. Nie chciałam aby wynikła niezręczna sytuacja, kiedy to oni dwaj gadają, a ja stoję obok i patrzę. Tak samo chciałam zrobić po wyjściu z autobusu, ale jak na złość musiał mnie dojrzeć. Kiwnęłam mu tylko ręką i poszłam swoją ścieżką przez park. Poza tym, reszta dnia była nawet znośna i jestem pełna nadziei na dzień jutrzejszy!
Nadzieja matką głupich.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Idealny poranek


1 Dzień wyzwania. Temat: Idealny poranek.
Ciekawy paradoks, pisać o idealnym poranku o godzinie 21:05 dnia poprzedzającego. Dlaczego akurat teraz? Ponieważ rano nie mam czasu. Zbyt późno chodzę spać, przez to nie mogę się obudzić o tej 5:30, czyli o takiej godzinie, kiedy to mogłabym spokojnie usiąść na pół godziny i coś napisać, a następnie spokojnie ogarnąć się do szkoły. Równie dobrze mogłabym najpierw się ogarnąć, a następnie usiąść i na spokojnie te swoje 500 słów dziennie odklepać. Jednakże zawsze rano coś się do roboty znajdzie. To dziwne, bo tak samo wieczorem, co odwleka moją porę spania. Błędne koło, z którego ciężko wyjść. Jednakże autorowi serwisu produktywni.pl się to udało i być może mi kiedyś również. Wierzę, że mi się to uda, kiedyś na pewno, ponieważ póki co mój zeszyt zadań się sprawdza. Miło patrzeć, kiedy prawie cała strona jest kolorowa. No i przy okazji mam gdzie zapisywać moją wagę. Być może kiedyś uda mi się i schudnąć. Jestem pełna pozytywnego myślenia. Ciekawe, na jak długo?
Ale nie o tym chciałam pisać.
Idealny poranek? Opiszmy to.
Pobudka o 5:30. Zgrabnym ruchem ręki wyłączam budzik w telefonie. Nie przeszkadza mi on zbytnio, ponieważ mam już przestawiony zegar biologiczny i budzę się automatycznie kilka minut przed ustaloną godziną. Podnoszę się z łóżka, w pokoju panuje chłód. Udaję się do łazienki, gdzie przemywam „pandzie” i zaspane oczy. Pandzie, czyli jak panda. Inaczej także nie zmyty wieczorem makijaż. Myję włosy, wcieram odżywkę bądź jedwab i zawijam sobie na głowie ręcznik. Udaje się do kuchni i robię sobie kubek kawy. Czekam, aż komputer się włączy zalewając kubek. Siadam przy biurku i spisuję myśli kłębiące się w mojej głowie. Czasem są to myśli będące w mojej głowie jeszcze przed zaśnięciem, czasem jest to spis obowiązków na dany dzień. Miło jest mieć wszystko ustalone dzień wcześniej. Kiedy kończę pisać publikuję to na blogu. Jest kilka minut po 6. Zaraz potem wchodzę na stronę mojej szkoły i pakuję zeszyty do torby. Po tym zajęciu wyciągam ubrania z szafy i ubieram się, koszulkę zakładam będąc już umalowana i wysuszona w łazience. Zaraz potem stwierdzam, że jestem gotowa i robię kanapki do szkoły. Resztę czasu spędzam na spacerze z psem. I tak czas mi mija do 7, kiedy to muszę wyjść na autobus.
Nic nie jest idealne.

niedziela, 11 listopada 2012

Świat mija, a ja stoję w miejscu. Nawet nie czuję jego upływu. Dobrze mi teraz. Cieszę się z małych rzeczy, powoli zabieram się do robienia tego co powinnam. Staram się być bardziej produktywna. Uda mi się? Nie wiem. Nic nie wiem. Czuję się jak bym była zjarana, ale nie jestem. Trzeba być naprawdę wybitnym aby potrafić być w takim stanie samemu z siebie. To naprawdę coś.
Moja siostra ma 8 lat i nie chce niczego jeść. Jakiś czas temu oglądałam program o Danie, 8 letniej anorektyczce. Jej też to grozi? Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Wystarczy, że ja mam problemy żywieniowe. Co z tego, że odmienne od jej. Nie mogę przestać jeść, ale powoli z tym walczę. Co z tego, że niedługo będę miała okres i wszystko spierdolę jak zawsze, ale jest dobrze.
Mój pokój powoli zamienia się w melinę. Nie ma to jak gościć 6 metrach kwadratowych 3 palących metali i mnie. Już się trochę wywietrzyło po piątku, ale będzie dobrze.
Czas płynie, a ja znów jestem w swoim świecie. To trochę przykre, że nie mam tutaj swojego świata, tylko w mojej głowie. Ostatnio znów przesiaduję na czatach.
Dziwne, zawsze śmieję się z ludzi, którzy tam siedzą. Twierdzę, że są samotni, napaleni i nie warci uwagi. Więc co ja tam robię?