wtorek, 13 listopada 2012

Nieidealny poranek


2 Dzień wyzwania. Temat: Jaki idealny dzień być nie powinien, nie wspominając o poranku.
No właśnie, to drugi dzień wyzwania, a ja nie napisałam na czym to polega. Otóż. Na stronie produktywni.pl autor jakiś czas temu (ciężko napisać kiedy to robił, bowiem wszystkie tematy przeczytałam jednego wieczoru) podjął się pisania przez 30 dni 750 słów dziennie. Po tym eksperymencie stwierdził, że poprawił się jego tok myślowy, szybkość pisania, jakość. Ogólnie wszystko zrobiło się lepsze. A, że zawsze chciałam się czegoś podobnego podjąć, to pomyślałam: „Kurde, czemu nie?!”. I tak o to powstała seria tych postów. Ciekawe jak długo uda mi się to pociągnąć. Póki co ustaliłam sobie limit 325 słów. Nie jestem jeszcze na tyle piśmienna, aby podjąć się 750. No mniejsza.
Co do mojego dnia. Pisałam wczoraj, jaka to jestem pełna dobrych nadziei na dzisiejszy dzień. Może nie tak dosłownie, ale czytając między wierszami... Nawet byłam gotowa do spania trochę po 21 i naprawdę przed 22 się położyłam! Miałam nawet budzik na 6.
Ale cały plan w chuj strzelił, jeśli się tak brzydko mogę wyrazić.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale obudziłam się o 7:37. Nie jestem rannym ptaszkiem, co można wywnioskować z poprzednich zdań. Nie jestem osobą obowiązkową. Nie jestem rozgarnięta. Ale staram się to zmienić!
I można sobie wyobrazić moją minę, kiedy na pierwszej lekcji miałam pracownię, gdzie chciałam zabłysnąć szybkością mojego pisania, która jest 2x szybsza niż pisanie reszty osób z grupy. No ale to mogłam przecierpieć. Gorzej było, kiedy uświadomiłam sobie, że nie zdążę na drugą lekcje, gdzie to miałam sprawdzian z rosyjskiego, do którego przygotowywałam się sumiennie przez kilka godzin poprzedniego dnia. No kurwica mnie wzięła. Normalnie potrzebuję około godziny, aby się wyszykować, a tu nagle miałam na to 23 minuty, aby o 8 wyjść i zdążyć na autobus 8:10. Nie wiem jak to zrobiłam, ale chyba byłam naprawdę zdesperowana, skoro zdążyłam nawet umyć i wysuszyć włosy. Na przystanku zjawiłam się minutę przed planowanym przyjazdem. Naprawdę byłam z siebie dumna! I nagłe olśnienie: autobus był o 8, nie o 8:10. Miałam 10 minut spóźnienia. I po raz kolejny tego ranka się zdenerwowałam. Chyba powinnam być spokojniejsza, nauczyć się technik relaksacji i potrafić sobie wybaczać.
Ale kurde! Całe życie sobie wybaczałam mając wszystko w dupie, moje motto to „Na przypale albo wcale” a kiedy nagle chcę się ogarnąć, to świat mi na przekór! Nie świat. Ja.
Kiedy odsiedziałam swoje pół godziny do kolejnego autobusu zdołałam się zrelaksować. Pomogła mi w tym piosenka Dżemu. List do M. Nie miała absolutnie nic wspólnego z tą sytuacją, ale potrafiła zmienić mój tok myślenia.
I było dobrze, dopóki nie wsiadł kolega mojego byłego chłopaka, któremu niby mówię „cześć”, ale absolutnie nie mamy o czym gadać, oraz Były we własnej osobie. Od razu odwróciłam głowę w stronę szyby i tak jakby się chowałam. To wcale nie jest dziecinne. To jest do mnie typowe. Nie chciałam aby wynikła niezręczna sytuacja, kiedy to oni dwaj gadają, a ja stoję obok i patrzę. Tak samo chciałam zrobić po wyjściu z autobusu, ale jak na złość musiał mnie dojrzeć. Kiwnęłam mu tylko ręką i poszłam swoją ścieżką przez park. Poza tym, reszta dnia była nawet znośna i jestem pełna nadziei na dzień jutrzejszy!
Nadzieja matką głupich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz