2
Dzień wyzwania. Temat: Jaki idealny dzień być nie powinien, nie
wspominając o poranku.
No właśnie, to drugi dzień wyzwania, a ja nie
napisałam na czym to polega. Otóż. Na stronie produktywni.pl autor
jakiś czas temu (ciężko napisać kiedy to robił, bowiem wszystkie
tematy przeczytałam jednego wieczoru) podjął się pisania przez 30
dni 750 słów dziennie. Po tym eksperymencie stwierdził, że
poprawił się jego tok myślowy, szybkość pisania, jakość.
Ogólnie wszystko zrobiło się lepsze. A, że zawsze chciałam się
czegoś podobnego podjąć, to pomyślałam: „Kurde, czemu nie?!”.
I tak o to powstała seria tych postów. Ciekawe jak długo uda mi
się to pociągnąć. Póki co ustaliłam sobie limit 325 słów. Nie
jestem jeszcze na tyle piśmienna, aby podjąć się 750. No
mniejsza.
Co do mojego dnia. Pisałam wczoraj, jaka to jestem
pełna dobrych nadziei na dzisiejszy dzień. Może nie tak dosłownie,
ale czytając między wierszami... Nawet byłam gotowa do spania
trochę po 21 i naprawdę przed 22 się położyłam! Miałam nawet
budzik na 6.
Ale cały plan w chuj strzelił, jeśli się tak brzydko
mogę wyrazić.
Nie wiem jak to zrobiłam, ale obudziłam się o 7:37.
Nie jestem rannym ptaszkiem, co można wywnioskować z poprzednich
zdań. Nie jestem osobą obowiązkową. Nie jestem rozgarnięta. Ale
staram się to zmienić!
I można sobie wyobrazić moją minę, kiedy na
pierwszej lekcji miałam pracownię, gdzie chciałam zabłysnąć
szybkością mojego pisania, która jest 2x szybsza niż pisanie
reszty osób z grupy. No ale to mogłam przecierpieć. Gorzej było,
kiedy uświadomiłam sobie, że nie zdążę na drugą lekcje, gdzie
to miałam sprawdzian z rosyjskiego, do którego przygotowywałam się
sumiennie przez kilka godzin poprzedniego dnia. No kurwica mnie
wzięła. Normalnie potrzebuję około godziny, aby się wyszykować,
a tu nagle miałam na to 23 minuty, aby o 8 wyjść i zdążyć na
autobus 8:10. Nie wiem jak to zrobiłam, ale chyba byłam naprawdę
zdesperowana, skoro zdążyłam nawet umyć i wysuszyć włosy. Na
przystanku zjawiłam się minutę przed planowanym przyjazdem.
Naprawdę byłam z siebie dumna! I nagłe olśnienie: autobus był o
8, nie o 8:10. Miałam 10 minut spóźnienia. I po raz kolejny tego
ranka się zdenerwowałam. Chyba powinnam być spokojniejsza,
nauczyć się technik relaksacji i potrafić sobie wybaczać.
Ale kurde! Całe życie sobie wybaczałam mając
wszystko w dupie, moje motto to „Na przypale albo wcale” a kiedy nagle chcę się ogarnąć, to świat mi na przekór! Nie świat.
Ja.
Kiedy odsiedziałam swoje pół godziny do kolejnego
autobusu zdołałam się zrelaksować. Pomogła mi w tym piosenka
Dżemu. List do M. Nie miała absolutnie nic wspólnego z tą
sytuacją, ale potrafiła zmienić mój tok myślenia.
I było dobrze, dopóki nie wsiadł kolega mojego byłego
chłopaka, któremu niby mówię „cześć”, ale absolutnie nie
mamy o czym gadać, oraz Były we własnej osobie. Od razu odwróciłam
głowę w stronę szyby i tak jakby się chowałam. To wcale nie jest dziecinne. To jest do mnie typowe. Nie chciałam aby
wynikła niezręczna sytuacja, kiedy to oni dwaj gadają, a ja stoję
obok i patrzę. Tak samo chciałam zrobić po wyjściu z autobusu,
ale jak na złość musiał mnie dojrzeć. Kiwnęłam mu tylko ręką
i poszłam swoją ścieżką przez park. Poza tym, reszta dnia była
nawet znośna i jestem pełna nadziei na dzień jutrzejszy!
Nadzieja matką głupich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz